Rozmowa z Edytą Wilk - instruktorem i choreografem Szkoły Tańca "PROGRES"


„Taniec to nie układ figur. Żeby się go nauczyć, trzeba go pokochać.”

Nie od zawsze myślała o tańcu. Teraz nie wyobraża sobie życia bez niego. Założyła rodzinę, planuje przyszłość… Jest ustatkowana. A czy jest szczęśliwa? Na to pytanie tylko ona zna odpowiedź.

Z Edyta Wilk – instruktorem i choreografem tańca rozmawiała Małgorzata Grabowska.

M.G.: Pani życie to…
E.W.: Dwie, a właściwie trzy rzeczy – taniec, praca, czyli windykacja i rodzina.

M.G.: Czym dla Pani jest taniec?
E.W.: Taniec… W jednym słowie tak trudno mi powiedzieć, ale tak naprawdę to chyba wszystkim. Chociaż byłabym skłonna z niego zrezygnować dla pewnych rzeczy.

M.G.: Od kiedy Pani tańczy i jak się zaczęła ta przygoda?
E.W.: Od 1990 r. Miałam wtedy 15 lat, więc nie zaczęłam wcześnie. Rozpoczęłam naukę w szkole tańca „MIM” prowadzonej przez Marię von Herzen – tancerkę tańca klasycznego i modern jazz. A 3 lata wcześniej byłam w sekcji lekkoatletycznej u pana Adama Dzika w Starachowicach. Widać, ze ruch w moim życiu był zawsze. Z resztą dotąd tak jest.

M.G.: A co ze szkołą? Lubiła się Pani uczyć, czy wręcz przeciwnie?
E.W.: Byłam dobra z matematyki i wf-u. Większych problemów nie miałam, chociaż bywało różnie.

M.G.: Ma Pani pasję równorzędną do tańca?
E.W.: Nawet nie mam na to czasu. A chciałabym.

M.G.: A w weekendy?
E.W.: Tak, rzeczywiście. Jeżdżę wtedy z moją rodziną w jakieś ustronne miejsce, gdzie nie ma dużo ludzi. Przeszkadza mi to, że wokół mnie tyle się dzieje. Czasem mam ochotę zatrzymać czas, wysiąść i odpocząć przez dłuższą chwilę. Ale mam wspaniałą rodzinę. Gdy tylko o tym pomyślę, od razu poprawia mi się humor.

M.G.: Ma Pani śliczną córeczkę – Amelkę. Czy chciałaby Pani, żeby poszła w ślady mamy i także tańczyła?
E.W.: Sama nie wiem… Na pewno ma bardzo mocne poczucie rytmu. Ma swój styl, w którym dobrze się czuje. Nie będę jej niczego narzucać. Sama mówi, że za jakiś czas będzie chciała tańczyć. Chwilowo jest niezależna w tańcu. Nie lubi, jak jej się coś narzuca. Zawsze powtarzała, ze to ona kiedyś nauczy mamę tańczyć.

M.G.: To będzie ciekawe doświadczenie… Mając w domu mamę z taką pasją…
E.W.: Oj tak… U nas w domu cały czas gra muzyka. W domu, w pracy, w samochodzie… Mam ją na każdym kroku. Pewnie dlatego, że moja praca się w większości na tym opiera.

M.G.: Sądząc po doskonałej organizacji zajęć, znajduje Pani czas i dla uczniów i dla rodziny. Zawsze tak było?
E.W.: Tak. Mąż akceptuje moją pasję, pogodził się z nią i w związku z tym przejął większość obowiązków domowych. A teraz chcemy mieć drugie dziecko, więc tym bardziej o mnie dba. (śmiech)

M.G.: A nie boi się Pani, ze gdy przyjdzie na świat drugie dziecko, to coś się zepsuje, ze nie będzie tak jak dotychczas?
E.W.: Boję się… Ale muszę sobie poradzić. Jestem uparta i muszę. Gdybym taka nie była, nie doszłabym tak daleko. Będzie dobrze. Musi być.

M.G.: Gotuje Pani?
E.W.: Tak, czasem gotuję. Mój mąż mówi, że świetnie gotuję, ale rzadko. Wolę spędzać czas wspólnie z mężem i córką, niż sama gotować.

M.G.: Jest Pani uparta. Jak przetrwała Pani ciążę z córeczką?
E.W.: Jak przetrwałam? Przetańczyłam. Całą ciążę tańczyłam. Aerobik prowadziłam do 7. miesiąca, a zajęcia taneczne z dziećmi aż do rozwiązania. Pamiętam, że w piątek, w który rodziłam Amelkę, miałam jeszcze zajęcia z grupą dziecięcą. (śmiech)

M.G.: Jest Pani silną kobietą…
E.W.: Silną? Może trochę… Ale wrażliwą znacznie bardziej.

M.G.: Dla wielu osób, w tym również dla mnie, jest Pani ogromnym autorytetem. A kto nim jest lub był dla Pani w kwestii życiowej?
E.W.: Mój dziadek. Niestety już nie żyje, ale zawsze lubił się bawić. Był radosny, pogodny… Te cechy odnajduję teraz w sobie.

M.G.: Każdy może dojść na szczyt?
E.W.: Chyba nie. Jak patrzę na młodych ludzi, to widzę, że większość chciałaby wszystko dostać, mieć gotowe. Wielu z nich kieruje się zasadą, że gdy dzwoni mój telefon na moim biurku, to odbiorę, ale gdy dzwoni telefon na biurku kolegi, to już nie. Ale młodzież jest dobra. Zawsze tłumaczę i powtarzam moim uczniom: „taniec jest ważny, ale nauka także. Musicie mieć zawód. Nigdy nie wiadomo, jak wam się życie ułoży.”

M.G.: A teraz ostatnie i chyba najtrudniejsze pytanie. Czy czuje się Pani spełniona i szczęśliwa w kwestii zawodowej i rodzinnej?
E.W.: Zawsze będę mieć wyrzuty sumienia, że poświęcam rodzinie za mało czasu. Ale wiem, że jesteśmy dobrą rodziną. Nie kłócimy się. Wspólne chwile wykorzystujemy „na maxa”. I tak, jestem szczęśliwa. Jeżeli będziemy mieć drugie dziecko, to na pewno coś się zmieni. Ale muszę sobie poradzić. Muszę.

M.G.: Uparta jak zwykle?
E.W.: Tak, dokładnie. (śmiech)

M.G.: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w realizacji marzeń.
E.W.: Dziękuję.